Pamiętam dokładnie, kiedy pierwszy raz usłyszałam Black Sabbath. Miałam może z 10 lat  i z nudów wygrzebałam u chrzestnego ich kasetę. I przepadłam. Nie rozumiałam jeszcze większości wyrażeń, więc czytałam angielskie słowa z kartki dołączonej do kasety. Po chwili Lady Evil znałam już na pamięć. Mijały lata, zmieniało się moje podejście do życia, ale z miłości do Black Sabbath nie wyrosłam. Na liście moich marzeń było udać się na  ich koncert, by na żywo usłyszeć prawdziwą muzykę.
W 2015 roku, kiedy zapowiedzieli swoją ostatnią trasę the END, wiedziałam: teraz albo nigdy. Pawła nie musiałam długo namawiać, wiedział przecież, jakie to wydarzenie jest dla mnie ważne, więc jak tylko wybiła godzina 0, zakupiłam 2 bilety przez internet.
Ubrani w czarne koszulki z nazwą zespołu, spotkaliśmy takich jak my już w hostelu w Krakowie, potem w przepełnionym krakowskim tramwaju, a gdy dotarliśmy na miejsce, uśmiechy wciąż nie schodziły nam z twarzy. Starsi panowie z koszulkami krzyczącymi, że rock nie umarł, że na niego nigdy nie jest się za starym. A w ramię w ramię z Panami, ich żony, synowie i córki. Łzy wzruszenia, uczucie dumy i szczęścia, że mogę  w tym uczestniczyć, towarzyszyły mi jeszcze długo po samym koncercie.  Tak smakuje spełnianie marzeń.
13627048_1239781589386630_8365190063656973758_n
13438866_1239781629386626_3085075432277436647_n-1
Przed Black Sabbath, czadu dali Rival Sons. Jay Bauchanan zelektryzował całą widownię, nie tylko swoim mocnym wykonaniem, ale także wyznaniem, że są tylko supportem i Black Sabbath jest tylko jedno.
Przyznać jednak trzeba, że gdy tylko Ozzy wyszedł na scenę, słowa Bauchmana zostały potwierdzone. Tłum oszalał po wstępie prezentowanym na wszystkich koncertach z trasy The end. Skrzydlaty demon, który spopielił miasto i utworzył płonący napis Black Sabbath wywołał piski i krzyki zachwytu. 
dsc01794
To co potem się działo mogę określić dwoma słowami: czysta magia. Ludzie zahipnotyzowani i szczęśliwi, nawet Ci siedzący z dala, wszyscy, szczególnie na ostatniej piosence zaczęli wariować, po słowach Ozzyego ,,Let’s go crazy”, a ci co stali pod sceną mogli doświadczyć na własnej skórze tego szaleństwa, które Ozzy postanowił przelać w fanów, oblewając ich wodą z wiader podczas Children of the Grave.
dsc01799dsc01813dsc01838dsc01839dsc01855dsc01842dsc01853dsc01854

 

Jednak koncert tak naprawdę nie skończył się, kiedy artyści zeszli ze sceny. Fani napełnieni energią, wylewali się z Tauron Areny, a my widzieliśmy przed i za sobą tylko morze czarnych koszulek. W takim towarzystwie doszliśmy do przystanku tramwajowego, gdzie czekający na powrót do domu ludzie próbowali wcisnąć się do zapełnionego już tramwaju. Nam udało się już za 3 podejściem, a tymczasem ludzi przybywało. Wciśnięci jak sardynki, odjechaliśmy z rozśpiewanymi fanami, mijając i pozdrawiając tych, którzy zdecydowali się na wędrówkę piechotą. Rzadko doświadczamy w dzisiejszych czasach takiego ducha zespołu, jaki nam się udzielił tego wieczora.
Em

0 Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *