Dosyć często rozważam
Co jest warte me życie
Setka zgranych kawałków
Miraż bycia na szczycie
W takich chwilach najczęściej
Ruszam gdzieś w Połoniny
Tam zmęczony wspinaczką
Człowiek staje się inny
,,Za mgłą” KSU (choć ja preferuję wersję Dzieci PRL-u)
Gdy poszukiwaliśmy samotności i wyciszenia przed nami stanęły one: majestatyczne góry. Namacalny kontakt z naturą to niemalże mistyczne zderzenie z samym sobą. Nie istnieją już błahe rozterki, nie ma żadnych pytań, jest tylko rozkaz, aby iść dalej. Doświadczenie idealnie sprawdza się u jednostek narzekających. Nie ma, że boli, nie ma odcisków, jest tylko dam radę, inaczej zginę. Góry uczą cierpliwości, prawdy o swoim charakterze oraz o tym, że wszystko jest możliwe. Dają radość i dumę ze zdobytego szczytu, na którego końcu jawi się perspektywa zimnego browarka, tudzież grzańca.
Tak było na trasie z Rabki Zdrój na Turbacz i nie koloryzuję. W celu uczczenia urodzin Pawła trafiliśmy na szlak pełen zmarzniętego śniegu oraz powalonych drzew, przez które musieliśmy się przedzierać lub szukać obejść; by gubić szlak, przez co droga zajęła nam dwa razy tyle czasu i wysiłku. Lecz było warto. Turbacz zaraził mnie nieoczekiwaną miłością do gór. Stał się uzależnieniem, z którego podobno trudniej wyjść niż z narkomanii i alkoholizmu. Wysiłek jaki z siebie dajesz, przekuwasz w niesamowitą euforię, kiedy z góry obejmujesz wzrokiem to wszystko na dole.
Tam na dole zostało
Wszystko to co cię męczy
Patrząc z góry wokoło
Świat wydaje się lepszy
Po kwietniowej wyprawie wciąż nie mieliśmy dosyć, więc w sierpniu wybraliśmy się do Szczawnicy. W dolinie Dunajca i w sercu Pienin znów odetchnęliśmy pełną piersią. Rozkoszując się piękną pogodą, daliśmy się ponieść nurtowi rzeki na flisackiej tratwie. Urzeczeni opowieściami (choć głównie dowcipami) zawodowego flisaka przez ponad 2 godziny podziwialiśmy Pieniński Park Narodowy z perspektywy wodnej.
Lecz nasz wzrok kierowaliśmy ku szczytom Pienin, a stopy same rwały się do wspinaczki. Obraliśmy cel na Sokolicę oraz Trzy Korony, bo przejście trasy jednego dnia oznaczało, że będziemy musieli kupić tylko jeden bilet. Czy było to trudne? Trasa ze Szczawnicy do Sokolicy zajęła z 45 minut od przeprawy łódką na drugi brzeg. Podobno najgorszy jest pierwszy kilometr i to była prawda, ponieważ się zasapaliśmy. Lecz później mięśnie się naoliwiły i cała trasa aż do Trzech Koron to była przyjemność. Co więcej, z Sokolicy drogowskazy informują, że czas przejścia to około 3 h, my zrobiliśmy ją chyba w 1,5, a mimo, że mam lęk wysokości najmilej wspominam ekspozycje😊. Dla takich widoków warto żyć!
Samo wejście na 3 korony jest otoczone barierkami i podobno trafić można na nie lada kolejkę. My ominęliśmy wszelakie z powodu biletu zakupionego na Sokolicy.
Do Czerwonego Klasztoru docieramy schodząc z Trzech Koron w stronę Schroniska o tej samej nazwie, znajdującego się przy Sromowcach Niżnych. Idąc dalej w dół, przechodzimy przez most i już jesteśmy na Słowacji. A stąd zaledwie 10 minut spacerkiem do Czerwonego Klasztoru. Pierwotnie drewniany, potem podbudowano go czerwonymi cegłami, od których pochodzi jego nazwa. Nie ruszył się z miejsca przez te wszystkie lata, a jednak podróżował– zmieniające się granice lokowały go na Węgrzech, Czechosłowacji ,a po rozbiciu jej na dwa państwa, pozostał tylko w tej drugiej. Historia wykuła go z zastygłej krwi Chyderyka Frydrycha, za mord którego ukarany został magnat Kokosz Berzewicz. W zadośćuczynieniu wybudował sześć klasztorów i zamówił 4 tysiące mszy. W 1320 roku Czerwony Klasztor zamieszkiwali mnisi z zakonu Kartuzów, a ich plan dnia obrazuje, jak surowe życie prowadzili.
Nad jeziorem czorsztyńskim górują dwa piękne zamki, pierwszy z nich trochę skromniejszy, przypomina bardziej ruiny- to zamek Czorsztyn. Pełnił niegdyś rolę twierdzy granicznej na szlaku handlowym pomiędzy Polską a Węgrami.
Do drugiego zamku w Niedzicy dostaliśmy się gondolą, a wiatr przyjemnie nas ochładzał, bo upał był ponad 30 stopniowy.
W zamku Dunajec nagrywano Janosika oraz Wakacje z duchami. Tu też znajduje się słynna studnia, do której wpadła ukochana księcia Bolesława, a my możemy wynająć sobie pokój i po 21 godzinie spotkać się królową Brunhildą, nawiedzającą zamek.
Będąc w Szczawnicy, warto również przejść się Grajcarkiem oraz wjechać na Palenicę, by zobaczyć ją z jeszcze innej perspektywy.
Z dala od miasta istnieje miejsce, gdzie w chłodnej wodzie można zespolić się z naturą. To Wodospad Zaskalnik, który robi wrażenie jak wycięty z folderu National Geographic.
Em
0 Komentarzy