Paris est la grande salle de lecture d’une bibliothèque que traverse la Seine – Walter Benjamin

(fr. Paryż jest wielką biblioteką, przez którą przepływa Sekwana)

Słowo Paryż  uruchamia lawinę skojarzeń.  W ekspresowym tempie w naszej podświadomości zmieniają się obrazki jak w kalejdoskopie. Przesuwamy się od kawiarenki, gdzie pracowała Amelia, przy akompaniamencie Non, je ne regrette rien Edith Piaf, by zatrzymać się oniemiali pod Katedrą Notre Dame, gdzie przez chwilę miga nam zgarbiona sylwetka Dzwonnika i już nie wiemy, czy zdarzyło się to naprawdę, czy tylko nam się przewidziało.

Miasto miłości wzdycha spalinami, ale my spieszymy się by zobaczyć Mona Lisę, spałaszować croissanty, wlać w siebie tyle wina, jakby jutro znów do Paryża mieli wkroczyć Niemcy i póki jeszcze wieża Eiffla się nie przewróciła uchwycić ten moment, kiedy nasza l’amour jest toujours.

Przez te wszystkie ochy i achy, czerwone bereciki, i  wyidealizowane ujęcia z żelazną damą w tle,  Paryż jest zmitologizowany. Jest chorobą, którą wszyscy chcieli by doświadczyć, lecz z obsesji rodzi się tylko rozczarowanie. Japoński psychiatra profesor Hiroaki Ota, owe rozminięcie oczekiwań z rzeczywistością nazwał syndromem paryskim, któremu towarzyszą zawroty głowy,  nudności, niepokój i tachykardia. Syndrom paryski dotyka szczególnie Japończyków, co spotęgowane jest szokiem kulturowym oraz dużą odległością od domu, ale ten niewierny obraz Paryża zbił z tropu także i nas.

Czy jest szalenie romantyczny? Czy jest pełen całujących się par? Czy zdjęcia na tle wieży Eiffle’a wychodzą bajecznie? Na te pytania, chyba każdy powinien odpowiedzieć sobie sam i choć raz do Paryża się wybrać. Dla mnie po opadnięciu pierwszego szoku,  Paryż zachwyca. Na szczęście nie w ten przereklamowany cukierkowy sposób.

Paryż jest, powtarzając za Ernestem Hemingway’em, ruchomym świętem. Miałam wrażenie, że każdego dnia on się zmienia, co za tym idzie wielcy literatury nas nie okłamali. Opisywali miasto, takim jakim wtedy było.

Paryż nigdy nie ma końca i wspomnienia każdego, kto w nim mieszkał, różnią się od wspomnień kogoś innego. Zawsze do niego wracaliśmy bez względu na to, kim byliśmy czy jak się zmienił..”

Ernest Hemingway

Na przekór nowoczesności, dokonaliśmy vivisekcji miasta.  Jak XIX wieczni ni flâneurzy, włóczyliśmy się ulicami Paryża, zatrzymując tylko na wino w uroczych kafejkach lub lądując w muzeach.

Wytchnieniem od upałów były parki, zielone skwery, miejsca takie jak Ogród Luksemburski, gdzie można odetchnąć od trosk dnia codziennego, zjeść lunch, poczytać książkę lub pograć w koszykówkę, czy tenisa.

Ja zostałam szczególnie zauroczona dzielnicą Montmartre, gdzie czuć ducha dawnych artystów. Tu natchnienie spływało na Vincenta Van Gogh’a, Pabla Picass’a i Claudet Monet’a. Tu wreszcie na wzgórzach tak podobnych do uliczek, które pamiętałam z Lizbony mogłabym zamieszkać. Oczywiście, gdyby nie ci wszyscy turyści!

Już od 9 rano zaczęli się tłumnie schodzić do Sacre Coeur, gdzie koniecznie trzeba zrobić sobie zdjęcia na schodach. Dobrze, że byliśmy chwilę wcześniej i udało nam się zwiedzić bazylikę w spokoju.

Na Place de la Concorde, w obszarze nirwany tysiące latarni płonie pogrzebowym złotem –Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Paryż, WZ, 342

Widok z Montparnasse jest przepyszny. Stoisz na dachu świata i chłoniesz metropolię, która była naocznym świadkiem takich wydarzeń jak rewolucja francuska, czy letnie igrzyska Olimpijskie. Tu rządził Napoleon i pisał Scott Fitzgerald. Tu narodził się impresjonizm, kubizm i surrealizm.

Kolejka do Katakumb Paryża potrafi ciągnąć się naokoło budynku. My staliśmy w niej prawie 3 h, ale było warto. Po kontroli plecaków oraz zejściu 20 metrów po krętych schodach wchodzimy do imperium śmierci, przed którym ostrzegają nas napisy. Istotnie jest tu lekko przerażająco, słabo oświetlone, wąskie korytarze są pełne czaszek i kości.  Victor Hugo w katakumbach umieścił akcję „Nędzników”, mieszkał w nich Erik, słynny Fantom z Opery, a ja czułam się wśród 6 milionów szkieletów lekko nieswojo. W takich miejscach możemy odczuć jak nieistotni i maluczcy jesteśmy. Niestety niektórym sanktuarium nie służy do zadumy: ludzie stroili głupie miny  i pstrykali sobie selfie na tle czaszek i próbowali ukraść drobną pamiątkę. Przestroga dla szaleńców: po wyjściu z katakumb czeka nas jeszcze jedna kontrola sprawdzająca, czy aby nie wynieśliśmy ze sobą kości…

A na zakończenie, coś bardziej weselszego, czyli niezwykła fontanna Igora Strawińskiego, znajdująca się w pobliżu Centrum Pompidou. Każda instalacja inspirowana jest jakimś utworem tego rosyjskiego kompozytora. Taką sztukę lubię!

Em


0 Komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *