Dzień pierwszy zakończyliśmy kolacją złożoną ze specjałów z barcelońskiego sklepu osiedlowego ( w tym ciasteczka brownie pakowane jak u nas pierniczki). Nie wiem, czy to wpływ barcelońskiego słońca, ale mam wrażenie, że owoce egzotyczne w Barcelonie smakują dużo lepiej niż kiedy dotrą do naszych supermarketów.
Dzień 2: spędziliśmy na rozrywkach (niektórzy powiedzą, ze dla dzieci) w Tibidabo. Nadmienić trzeba, że można wejść na wzgórze w całkowicie pieszy sposób, co uczyniliśmy będąc zupełnie sobą. Zmęczyliśmy się i ubrudziliśmy niesamowicie, bo pomimo, że droga wije się w podobny sposób do wejścia na Morskie Oko, spróbujcie tam wejść w ponad 30 stopniowym upale, bez butelki wody (Mąż: Nie próbujcie, serio woda na propsie). Ale mimo to zabawa gwarantowana i hej przygoda, przygoda. Po drodze odpoczywaliśmy na pieńkach, dodając sobie otuchy, że już niedaleko.
0 Komentarzy