Carlos Ruiz Zafón, Gra Anioła
Barcelona, mam wrażenie, że już w samym tym jednym słowie zamknięta jest cała natura tego miasta. Ilekroć ktoś opowiada, że odwiedził Barcelonę, w jego oczach widać tęsknotę. Doświadczyliśmy tego uczucia i my.
Najlepiej udać się do Barcelony po przeczytaniu Cienia wiatru i Gry Anioła. Wtedy miłość do tego miasta zaczyna się już w zaciszu własnych czterech ścian. Opisy uliczek, nabrzeża i miejsc takich, jak Tibbidabo, pozwolą rozwinąć się kiełkującej miłości do Barcelony. A potem zrozumiecie, że kto raz pokocha Barcelonę, będzie jej wierny już na zawsze.
Barcelona przywitała nas słońcem i suchym powietrzem, co było dosyć niewygodne dla przeziębionych ludzi. Przez to i przez parne noce, zanosiliśmy się suchym kaszlem. Ale to jedyne minusy jakie dostrzegamy w wyprawie do stolicy Katalonii.
Mieszkaliśmy w hostelu z widokiem na Universitat de Barcelona, a z naszego balkonu słyszeliśmy świergot papug. Gorące noce, nawet przy otwartych oknach, sprawiały, że nie potrzebne było okrywanie się kołdrą.
Rankiem Barcelona budzi się dość późno. Gotowi na zwiedzanie byliśmy już o 8, ale ta godzina w Barcelonie nie przypomina godzin szczytu w Warszawie. Prawie puste przedziały metra, pozamykane sklepy, kilku maruderów na ulicach, a na niebie widać jeszcze ślad księżyca!
Parc de la Ciutadella
Udając się z Plac de Universitatd, mijamy Plac de Catalunya i kierujemy się do słynnego Arc de Triomf, otwierającego drogę do Parc de la Ciutadella.
Droga jest usiana palmami oraz ławeczkami, na których można przysiąść i podziwiać świat wokół. Okolica ocieka spokojem, młodzi jeżdżą na rolkach, rowerze, czy hulajnodze, a starsi grają w petance, czy szachy. Gdybyśmy mieli wskazać symbol Barcelony, nie byłaby to dla nas la Rambla, lecz zdecydownie ten deptak oraz sam Parc de la Ciutadella.
W Parcu de la Ciutadella decydujemy się na pływanie uroczą łódeczką, którą wypożyczamy za 6 euro.
Do Parcu Güell wspinaliśmy się po długich schodach i wąskich uliczkach. Przy wejściu, pani kasjerka chciała wydać nam mapkę parku w naszym rodzimym języku, zmartwiona, że polskich nie ma, po naszym ówczesnych zapewnieniach, że może być w angielskim, przecież nie ma problemu, pożegnała nas bezbłędnym ,, Do widzenia”. I już mogliśmy stanąć w kolejce do zwiedzania części centralnej.
Część płatną otwiera piękny widok: wchodzimy na taras, gdzie możemy podziwiać jak natura miesza się z architekturą.
Właściwie taki był zamysł twórców parku. Parc Güell znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO, za swój urbanistyczny charakter, wpasowujący się w świat przyrody i jej nie zagrażający. Budując go, autorzy projektu starali się dopasować nowo powstałe elementy do górzystego terenu, a większość roślin zachowano.
Na tarasie widokowym znajduję się słynna kolorowa ławeczka, która podobno jest najdłuższa na świecie.
Ale i tak wszyscy biegną do jaszczurki. Tak naprawdę to salamandra, która jest symbolem Plutona i strzeże wód podziemnych.
Żywe kolory, fantazyjne kształty- sprawiły, że czuliśmy się jak w bajce, wyreżyserowanej przez Gaudiego. Piernikowe domki skojarzyliśmy z piernikowa chatką baby Jagi i tylko czekaliśmy, aż wyskoczy nagle z jednego i porwie jakieś dzieci.
Em
0 Komentarzy
Barcelona w 4 dni – Aparaci · 10 lutego 2017 o 18:24
[…] Zwiedzanie zaczęliśmy od Plac de la Universitat, gdyż w jego pobliżu mieszkaliśmy. Spokojnym tempem minęliśmy Plac de la Catalunya i wędrowaliśmy aż do Plac de la Ciutadella. […]